Strona główna | Linki | Katalog | Ogłoszenia | PTGEM | Subskrybcja | Ustaw startową | Do ulubionych | Poleć znajomym | Zaloguj się   
Złotnictwo
Dziedzictwo
Bursztyn
Informacje
Innowacje
Nauka
Organizacje
Prezentacje
Relacje
Technika
Technologie
Trendy

Aktualny numer
Szukaj w serwisie

Z kart historii złotnictwa Polskiego - felieton
Nikodem Sobczak
    W dawnej Polsce uzyskanie tzw. dekretu (dyplomu) mistrzowskiego było bardzo trudne. Wskazuje na to choćby dekret wydany J. Glogerowi, znanemu krakowskiemu złotnikowi, podpisany przez biskupa krakowskiego, kasztelana Krakowa oraz burmistrza i dwóch rajców. Zwraca uwagę treść dyplomu, w którym podaje się, że posiadacz dekretu to „człowiek dobrej sławy, chwalebnego a uczciwego postępowania, godnym dopuszczenia go do wspólnoty i obcowania z mistrzami sztuki złotniczej”.
    Poszukując materiałów do Wielkiej Encyklopedii Kamieni Szlachetnych i Ozdobnych (wyd. PWN, 1986), często napotykałem niezwykłe publikacje dotyczące złotnictwa. Nie jestem jubilerem, a mój związek ze złotnictwem i jubilerstwem jest taki jak kamieni szlachetnych ze szlachetnymi kruszcami, ale opis wielu wyrobów w napotkanych przeze mnie publikacjach mógł zachwycić i zadziwiać zarówno szczegółowością opisu jak i znajomością przedmiotu. Obecnie w Polsce jest ok. 4,5 tys. Zakładów jubilerskich i pokrewnych, które zatrudniają ok. 5 tys. osób. Ci najwięksi szeroko reklamują swoje wyroby, dążąc do maksymalnego opanowania rynku, mniejsi snują opowieści o swojej fachowości, wreszcie inni mienią się jubilerami-fachowcami ponieważ potrafią kupić i pociąć metrowej długości złote łańcuchy by następnie zaoferować je jako małe łańcuszki urodzinowe lub komunijne. Szkoda, że liczna i chyba zamożna społeczność jubilerska, jak dotychczas, nie pokusiła się o wydanie jakiejkolwiek poważniejszej publikacji o polskim złotnictwie i jubilerstwie. Luki tej nie wypełniła również pięknie wydana przez państwa A.A. Majsterków książka pt. Rody jubilerskie w Polsce. Oczywiście pojawiają się, i to dość często, w polskojęzycznych czasopismach fachowych wykazy osób uprawiających rzeczoznawstwo jubilerskie, a także rzeczoznawstwo diamentów, kamieni, pereł, monet i jeszcze „cóś więcej”, jak zwykł mawiać S. Wiech-Wiechecki. Mam jednak podejrzenie a nawet pewność, że wielu z tych znawców-złotników nie zdałoby prostego egzaminu u dawnych mistrzów złotnictwa czy też nie potrafiłoby wymienić choćby jednego nazwiska polskiego mistrza z przeszłości.
    A było ich wielu. Trzeba ich odszukać i ocalić od zapomnienia. Olbrzymią w tym rolę mają do spełnienia organizacje cechowe oraz osoby nie zrzeszone uprawiające ten zawód. Czas biegnie, dokumentacji jest jeszcze sporo, jednak z każdym rokiem ubywa zwłaszcza tych, które znajdują się poza granicami kraju. W literaturze światowej mamy wiele publikacji o sztuce zdobniczej lat przeszłych i obecnych. Mamy też wiele informacji o ozdobach ze złota czy srebra oraz o trendach i stylach jakie dominowały w poszczególnych epokach. To dzięki zapiskom historycznym, Biblii czy nawet poezji (Homer) wiemy o wspaniałych dokonaniach złotników starożytności. To dzięki nim możemy wyobrazić sobie złotą kądziel Heleny żony Menelausa, poznać legendę o królu Midasie, który sądził podwładnych ze złotego tronu czy dowiedzieć się o broni wielkich wodzów greckich i trojańskich wykonanej ze złota.
    Także później, w czasach świetności Rzymu, sztuka złotnicza zadziwiała pomysłowością twórców i artyzmem wykonania. Wiele ozdób było rzeźbionych i cyzelowanych. Ów wspaniały rozkwit sztuki złotniczej został niestety zahamowany przez najazd Saracenów, koczowniczego plemienia z krainy zwanej wówczas Arabia Petraca. Wiele też, spośród znajdujących się wówczas wspaniałych dzieł sztuki, uległo zniszczeniu lub rozproszeniu. Zapanował stan jak po pożarze, wybuchu wulkanu czy trzęsieniu ziemi. Stan taki, stan swoistej niemocy i marazmu w sztuce złotniczej utrzymywał się przez kilka wieków, aż do odkrycia Ameryki i napływu do Europy olbrzymich ilości kruszcu. Powoli sztu ka złotnicza zaczęła podnosić się z kolan. Tym razem jednak głównym ośrodkiem tej sztuki, dzięki takim twórcom jak Doliot, Ballin, Germain czy Froment-Meuriee, staje się Francja. Ozdoby i inne przedmioty cechuje lekkość i trwałość, a przede wszystkim wielki smak artystyczny. Dziś ozdoby i przedmioty pochodzące z tych firm osiągają na rynku antykwarycznym zawrotne ceny.
    Wspomniałem na wstępie o poszukiwaniach różnych danych o kamieniach, w tym także kamieniach szczególnych, jak na przykład perła zwana Pellegrini, której losami w XIX wieku interesowała się większość dworów europejskich i o której pozyskanie usilnie zabiegał car Rosji (zob. Encyklopedia). Przeglądając różnego rodzaju prace, m.in. w bibliotekach lwowskich, ku mojemu miłemu zaskoczeniu odkryłem wiele ciekawych opracowań dotyczących złotnictwa w dawnej Polsce. Obszerny materiał poznawczy daje na przykład opracowanie M. Balińskiego będące według autora opisem „starożytnej Polski”, a także obszerne studium W. Łozińskiego pt. Lwów Starożytny. Tom pierwszy tego wspaniałego dzieła traktuje o dziejach polskiego złotnictwa w latach 1384-1640. I choć autor pisze o niedostatku materiałów źródłowych, zwłaszcza o wielu warsztatach złotniczych jak np. Cellini, Caradoss czy Jamnitzer, to w konkluzji stwierdza, że to co udało się zebrać świadczy o wspaniałym rozkwicie sztuki złotniczej w tym czasie, równolegle w kilku ośrodkach Polski: w Krakowie, we Lwowie, Lublinie, Gdańsku i Wilnie. To z warsztatów zgrupowanych w tych ośrodkach pochodziły ozdoby, przedmioty kultu wielu wyznań i inne, które jak pisze: „…techniczną doskonałością i artystycznym poczuciem formy dochodziły do granicy, u której rzemiosło zdobnicze zbiega się ze sztuką…”. Oczywiście ośrodkiem przodującym był Kraków, choć jak podaje E. Rastawiecki i A. Przeździecki w książce pt. Wzory sztuki średniowiecznej w dawnej Polsce, również Lwów był ośrodkiem dużym i niezwykle ciekawym. Tu bowiem – jak w złotym tyglu – zbiegały się historie i tradycje różnych narodów, dając wspaniały konglomerat sztuki złotniczej rodzimej, miejscowej ale zadziwiającej mnogością form i motywów. Również u innych autorów jak M. Lepszy czy A. Rembowski, a także w sprawozdaniach Akademii Umiejętności, można znaleźć wiele interesujących informacji. Na przykład z zapisów wynika, że na przełomie XVI i XVII wieku było w Krakowie ok. 50., i nie mniej we Lwowie, mistrzów złotnictwa. Jak na owe czasy była to liczba znaczna, biorąc pod uwagę, że uzyskanie tzw. dekretu (dyplomu) mistrzowskiego było bardzo trudne. Wskazuje na to choćby dekret wydany J. Glogerowi, znanemu krakowskiemu złotnikowi, podpisany przez biskupa krakowskiego, kasztelana Krakowa oraz burmistrza i dwóch rajców. Zwraca uwagę treść dyplomu, w którym podaje się, że posiadacz dekretu to „człowiek dobrej sławy, chwalebnego a uczciwego postępowania, godnym dopuszczenia go do wspólnoty i obcowania z mistrzami sztuki złotniczej”. Dziś – jak wiemy – rzadko zwraca się uwagę na godność i uczciwość, a zwłaszcza na kwalifikacje posiadaczy dyplomów. Wystarcza zwykła rejestracja w urzędzie miasta lub gminy by móc „działać w jubilerstwie”, zaś nieśmiałe próby powrotu do dobrych tradycji nie znajdują posłuchu, a szkoda … bo złotnictwo to nie tylko zawód ale również sztuka, a sztuka nie znosi bylejakości. Jest oczywiste, że rozwojowi złotnictwa w tamtych czasach sprzyjał m.in. znaczny dobrobyt oraz zamiłowanie szlachty do luksusu. Każdy na swój sposób starał się wyróżnić, Zamawiano więc w warsztatach złotniczych zarówno tzw. grosserię jak i minuterię. Wyroby często były szmelcowane (emaliowane), kameryzowane i inkrustowane. Stosowano też trybowanie (repusowanie) i cyzelowanie (ręczne gładzenie). W wyrobach pojawiła się majolika (zdobione fajanse). Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się oprawne w złoto i bogato zdobione strusie jaja albo orzechy kokosowe. Z wyrobów biżuteryjnych przeważają ciężkie złote łańcuchy, kobiecie obręcze na szyję zwane paskami, diademy, noszenia, kanaki (naszyjniki), fibule (zapinki), manele (bransolety i naramienniki) i inne, aż po złote guzy zdobione kamieniami i złote gwiazdy filigranowe, naszywane na stroje kobiece. Tak wielki asortyment wyrobów (pominięto w opisie przedmioty kultu religijnego) nie pozostawał bez wpływu na zainteresowanie polskimi wyrobami mieszkańców krajów sąsiadujących – Wołoszczyzny, Multan, Rosji, Ukrainy, Czech i Niemiec, zwłaszcza że rozmaitością form i jakością wykonania nie odbiegały one od znanych wyrobów warsztatów francuskich. Na coroczne jarmarki organizowane w różnych miastach Polski – Krakowie, Częstochowie, Lwowie, Jarosławiu, Łucku, Grodnie, Gdańsku i innych, licznie zjeżdżała magnateria, kupcy i zamożniejsza szlachta wielu krajów. I tak trwało do drugiej połowy XVII wieku. Załamanie polskiego rynku złotniczego nastąpiło głównie za sprawą coraz silniejszej konkurencji złotników niemieckich z Norynbergi i Augsburga, którzy różnymi sztuczkami marketingowymi np. kredytowaniem zakupionych wyrobów i niższymi cenami, stopniowo przyciągają do siebie zamożniejszą szlachtę polską i bogate mieszczaństwo. Ostateczny kres rozkwitu polskiego, rodzimego złotnictwa następuje w okresie potopu szwedzkiego. Podejmując temat złotnictwa mam nadzieję, że moje reminiscencje pobudzą wyobraźnię polskich złotników i jubilerów oraz, że oprócz pogoni za pieniędzmi pojawi się chęć przybliżenia społeczeństwu i sobie samym historii o tej pięknej sztuce.



[ drukuj ]


Źródło wiadomości:
4(4)




Wydawca    Redakcja    Prenumerata    Reklama    Pomoc    Polityka prywatności    
Wszelkie prawa zastrzeżone.